|
Wojenne tajemnice - WARSZAWA i OKOLICE Stroroom WERTTREW'a
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
nutek
Moderator
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 2278
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 30 razy Ostrzeżeń: 0/7 Skąd: Lemmingrad ;-) Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 0:09, 10 Maj 2009 Temat postu: Wojenne wspomnienia mojej babci |
|
|
No więc i ja zdecydowałem się coś tutaj wrzucić. Moja zmarła już ponad 10 lat temu babcia wiele razy opowiadała mi swoje wojenne przeżycia, nie do końca mam je poukładane wszystkie razem, dlatego moja relacja raczej zlepkiem różnych historii, które pamiętam z jej opowiadań oraz kilkudziesięcioletnich listów, jakie mi po niej pozostały.
Przed wojną
Moja babcia, rocznik 1916, była warszawianką od kilku pokoleń. Choć sama urodziła się w Moskwie, dokąd jej rodzice wyjechali uciekając przed frontem. I komunię św. przyjęła 29 maja 1927 r. w kościele pw. Św Jana Bożego przy Bonifraterskiej. Chodziła do liceum im. Królowej Jadwigi przy pl. Trzech Krzyży, muzyki uczyła ją wdowa po Eligiuszu Niewiadomskim - jak mówiła - kobieta niezwykle kulturalna, jednak bardzo wyciszona, najpewniej wskutek piętna jakie pozostało po mężu. Nie wiem, do jakiej szkoły moja babcia uczęszczała w 1939 roku, ale z 1 września wspominała tylko, że rozpoczęcie roku szkolnego odbyło się zupełnie normalnie, a wszystkie dziewczęta śmiały się, że za dwa tygodnie spotkają się w Berlinie... Już nigdy nie spotkały się w tamtym gronie...
Przed Powstaniem
Jeden z najlepszych kolegów mojej babci, Zbigniew Słojewski, zginął w Katyniu. Opowiadała, że jak tylko jego rodzina przestała otrzymywać od niego listy, już wtedy wszyscy spodziewali się najgorszego... Kiedy Niemcy ujawnili odkrycie grobów katyńskich, nikt nie miał wątpliwości, że zrobili to Sowieci... Niemniej, po latach terroru, łapanek, masowych egzekucji, ci sami ludzie uznali Armię Czerwoną za "wyzwolicieli"... Gdyż wyzwolili ich od Niemców...
Z całej rodziny mojej babci, tylko jedna osoba aktywnie działała w konspiracji. Był to bodajże brat jej szwagra. Z jego podziemną działalnością wiąże się ciekawa i niezwykła historia, którą po wojnie opowiadał. Otóż został złapany w jednej z łapanek, mając przy sobie jakiś konspiracyjny gryps. Niemcy przeszukiwali kolejno ludzi i przesłuchiwali, jeśli niczego nie znaleźli, wypuszczali. On już zaczął godzić się ze swoim przyszłym losem, gdyż kartkę miał po prostu w kieszeni, nigdzie nie ukrytą. Traf jednak chciał, że w momencie gdy przyszła kolej na niego, jeden z Niemców na chwilę wyszedł i przesłuchiwał go tylko drugi. W międzyczasie zadzwonił telefon, Niemiec się odwrócił, a chłopak... najzwyczajniej w świecie wyrzucił gryps do kosza na śmieci. Zajęty rozmową Niemiec tego nie zauważył, przeszukanie i przesłuchanie niczego nie wykazało i kuzyn babci po kilku godzinach żegnania się z życiem i późniejszego strachu, że ktoś zajrzy jednak do tego kosza, został wypuszczony na wolność. Sprawdzenie przez dowództwo nie wykazało, by treść grypsu została poznana przez Niemców, zapewne nikt tego papierka z kosza nie przeczytał...
O okresie przed Powstaniem, moja babcia jednak mało opowiadała. Jedynie, że 26 lipca 1944 r. w podwarszawskiej Radości zginął w swoim łóżeczku 3-letni siostrzeniec mojej babci, będący pociechą rodziny; mały Michałek został trafiony w głowę podczas snu odłamkiem sowieckiej bomby.
Pamiętam również, że moja babcia do końca życia nienawidziła (w pełnym znaczeniu tego słowa) brzmienia niemieckiego języka. Natomiast, ciekawe opowieści zaczynały się po godzinie "W".
Początek powstania
Jak mówiła babcia, atmosferę Powstania czuć było na kilka dni wcześniej, słychać było radzieckie działa za Wisłą.
Brat mojej babci - Tadeusz - wówczas 18-letni, w Godzinę "W" był na Pradze, gdzie brał udział w działaniach powstańczych. Rodzina widziała go ostatni raz 1 sierpnia rano, w listach pisanych wiele miesięcy później przewija się zdanie "Tadzika już pewnie nie zobaczymy". Jednak sposób szybkiego zakończenia Powstania na Pradze sprawił, że ranny w nogę Tadeusz trafił do obozu jenieckiego w pobliżu Gdańska, gdzie doczekał końca wojny (choć jak później wspominał, gdy front tamtędy przechodził, było "gorąco").
Moja babcia wraz z rodzicami mieszkała na Lesznie 83, przy samym skrzyżowaniu z Żelazną. Gdy wybuchło Powstanie, kryli się w piwnicy, gdzie spędzili kilka dni, czekając na nadciągającą śmierć. Słyszeli bowiem o rzeziach na Woli, mających miejsce zaledwie kilkaset metrów na zachód od ich domu. Jedynie ojciec kilkakrotnie wracał do mieszkania na górę idąc po tym co zostało ze schodów (podobno schody zawaliły się po pierwszym bombardowaniu). Do końca swoich dni babcia wspominała, że odetchnęli wraz z nastaniem władzy von dem Bacha, który wstrzymał te mordy. Chodziła podobno wówczas plotka, iż ze względu na polskie korzenie, chce on uchronić polską ludność. Późniejsze fakty jednak pozwoliły ją zweryfikować...
Ale dzięki decyzji von dem Bacha, rodzice mojej babci oraz ona nie podzielili losu innych mieszkańców Woli i przeżyła wojnę (jedyną ofiarą z całej rodziny był właśnie wspomniany wcześniej 3-letni Michałek). Rodzice mojej babci zwolnieni ze względu na wiek z obozu w Pruszkowie, dotarli do znajomych na wieś pod Łowiczem, gdzie pomagali w prowadzeniu gospodarstwa, mając święty spokój do końca wojny.
Z kolei siostra mojej babci, będąca w 6. miesiącu ciąży, po stracie ukochanego synka, wraz z córką przeżyły całe 2 miesiące Powstania na Śródmieściu.
Obóz pracy
Babcia trafiła natomiast do obozu pracy w Schweidnitz (obecna Świdnica). Tzn. w obozie mieszkała, a pracowała w jakiejś fabryce, gdzie cała znana jej załoga produkowała tylko i wyłącznie śrubki. Jak sama mówiła, Niemcy taki nacisk kładli na ich produkcję, jakby od tego zależało wygranie wojny. Niemcy płacili za pracę, ale bardzo niewiele, całodniowym jedzeniem była miska zacierkowej zupy.
Poczta działała doskonale, kartki (bo tylko kartki można było wysyłać) przychodziły codziennie, z kolei paczki docierały albo te wysłane z Rzeszy, albo wysłane z Generalnej Guberni, ale tylko nadane przez Niemców. W efekcie jedni radzili sobie rodziną czy znajomymi z okolic Łodzi, inni korzystali z pomocy zaprzyjaźnionych Niemców z GG. Zawartość paczek docierała w stanie nienaruszonym, nawet gdy była ona bardzo obfita.
W obozie pracowali ludzie z różnych krajów Europy, pewien zakochany Francuz pisał do mojej babci listy jeszcze długo po wojnie... Spędziły tam kilka miesięcy i kiedy wiadomo było, że front jest już coraz bliżej, więźniowie obozu zaczęli obawiać się, że Niemcy nie ewakuują ich, tylko wymordują przed nadejściem Armii Czerwonej… Moja babcia wraz z koleżanką, Krystyną, postanowiły uciec w trakcie codziennego przejścia między obozem a fabryką, gdyż całą kilkudziesięcioosobową kolumnę eskortowało zaledwie dwóch strażników, zresztą mało przykładających się do tego zajęcia.
No i uciekły, mając przy sobie uciułane zarobione marki oraz ubranie. Postanowiły jechać do Pragi, gdzie mieszkał brat Krystyny. Jak się później okazało, nikomu z obozu włos z głowy nie spadł, a Niemcy uciekali stamtąd w popłochu.
Dalsze losy
W Pradze okazało się jednak, że brat Krystyny nie chce się z nią w ogóle spotkać, w obawie o życie swoje i swojej rodziny. Dziewczyny zostały więc na lodzie. Spotkały się jednak z bardzo pozytywnym przyjęciem wśród życzliwych Czechów, którzy najzwyczajniej w świecie zarejestrowali je w czymś na kształt urzędu pracy i skierowali do miejscowości Brüsau (obecnie Březová nad Svitavou), gdzie doczekały końca wojny pracując w prowadzonej przez niemiecką rodzinę aptece.
Warszawskie mieszkanie przy ul. Leszno 83/18 przetrwało wojnę (a w nim nawet dwa dużych rozmiarów lustra!) i do początku lat 70. (aż do rozbiórki kamienicy) służyło moim pradziadkom choć już z nowym adresem - Świerczewskiego 155/18.
Babcia w liście z jesieni 1945 waha się czy w ogóle jest do czego wracać. Pisze "Warszawy podobno już nie ma"... Ale krótko potem wróciła.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez nutek dnia Nie 4:02, 11 Gru 2011, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
nutek
Moderator
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 2278
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 30 razy Ostrzeżeń: 0/7 Skąd: Lemmingrad ;-) Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 0:23, 10 Maj 2009 Temat postu: Pojedyncze historie z tułaczki |
|
|
Wrzucam to jako osobny post, by nie zalało się z poprzednim.
W trakcie podróży do Pragi, mojej babci i jej koleżance przytrafiło się wiele przygód, ale dobrze pamiętam jedynie trzy z nich.
Spotkanie
Pierwsza historia, gdzieś na stacji kolejowej. Dziewczyny zasnęły w poczekalni na stacji kolejowej. Gdy rano moja babcia obudziła się, Krystyny nie było, a sama była przykryta płaszczem... Wehrmachtu. Jak się okazało, koleżanka nudziła się i zagadywała ludzi obecnych w poczekalni. W ten sposób zapoznała dwóch Polaków ze Śląska – zawiadowcę stacji i żołnierza Wehrmachtu. W swojej kanciapie, zawiadowca podzielił się swoim posiłkiem z dziewczynami i żołnierzem.
W dworcowej poczekalni
Druga przygoda też w kolejowej poczekalni, ale innej, w dodatku ta historia była wprost przerażająca. W poczekalni na stacji, obie uciekinierki usiadły przy stoliku znajdującym się na samym środku pomieszczenia. Gdy sobie tam siedziały, w dwóch wejściach pojawili się Niemcy i zaczęli legitymować wszystkich znajdujących się w poczekalni, po kolei podchodzili do każdego stolika… Moja babcia dostała ataku panicznego strachu, od którego w moment zasnęła i zaczęła bardzo mocno chrapać, przez co zaczęła zwracać na siebie uwagę wszystkich wokół. Koleżanka próbowała więc ją zbudzić, ta się budziła i od razu zasypiała i znowu chrapała, wszyscy znowu na nią patrzyli… I tak kilka razy w kółko. Moja babcia była w takim śmiertelnym (dosłownie) szoku, że nic nie kojarzyła, jedynie Krystyna opowiadała jej jak to wszyscy (włącznie z tymi Niemcami) ciągle się na nie spoglądali… A stała się rzecz niezwykła… Z całej poczekalni, ze wszystkich stolików, Niemcy nie podeszli tylko do jednego, nie wylegitymowali tylko dwóch dziwnie zachowujących się dziewczyn…
Na granicy
Druga historia podobnie utkwiła mojej babci w pamięci i nie mniejszego strachu jej przysporzyła. Było to na granicy Rzeszy i dawnej Czechosłowacji (nawet nie wiedziałem, że skoro to była Wielka Rzesza, to istniała w ramach niej kontrola na tej granicy). Kompletnie bez zastanowienia obie dziewczyny zdecydowały się, że granicę przekroczyć muszą. Jechały pociągiem licząc na to, że kontrola na granicy nie będzie dokładna, wszak to jedno państwo.
Myliły się jednak. Do wagonu wszedł esesman i zaczął dokładnie kontrolować dokumenty wszystkich obecnych w wagonie - każdego wypytywał dokąd jedzie i w jakim celu. Babcia i jej koleżanka - jak później mówiły - były sparaliżowane ze strachu, zdążyły się wtedy pożegnać z życiem, przypomnieć wszystkie ważne osoby i chwile swojego życia. Wiedziały, że nie będą umiały w żaden sposób wyjaśnić, co robią dwie Polki na granicy Rzeszy i Czechosłowacji, a jedynymi dokumentami jakie mają przy sobie, są... legitymacje więźniarek obozu pracy w Schweidnitz...
Moja babcia - jak wspominała - myślała tylko o tym, by szybko je ci esesmani rozstrzelali, żeby to jak najszybciej się skończyło. No, ale w takich sytuacjach czas płynie niesłychanie wolno, dlatego dla nich to oczekiwanie trwało niemal wieczność.
Aż w końcu Niemiec podszedł i do nich, poprosił o papiery i otrzymał te właśnie obozowe legitymacje… Babcia doskonale pamiętała - był to typowy aryjczyk, wysoki blondyn, o niebieskich oczach, w idealnie dopasowanym i czystym mundurze. I bardzo przystojny. Brzmi to może teraz zabawnie, ale ta sytuacja dla obu dziewczyn była śmiertelnie przerażająca. Babcia mówiła, że ten widok zapamiętała na resztę życia, gdyż przecież miał być jednym z ostatnich obrazów jej życia, a ten przystojny i elegancki mężczyzna miał za chwilę wysłać je na śmierć.
W wagonie zapadła cisza. Niemiec czytał te ich legitymacje, każdą po kilka razy, z obu stron. Na tyle sytuacja była dziwna, że inni pasażerowie zaczęli spoglądać co się dzieje... Tylko tych dwóch dziewczyn esesman o nic nie zapytał, zupełnie... Oddał legitymacje i poszedł kontrolować pozostałych pasażerów, każdego wypytując o cel i powód podróży.
Po przejechaniu granicy, dziewczyny ze strachu, że może im grozić niebezpieczeństwo ze strony współpasażerów, opuściły pociąg na najbliższej stacji. A tego Niemca moja babcia nie zapomniała do końca życia...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|